Jest taki szczególny czas, a może lepszym słowem będzie okres, w całym roku, na który czeka większa część rolniczej społeczności. Są to właśnie tytułowe żniwa, czyli ostateczna weryfikacja kilku miesięcy wcześniejszych zmagań. Oto jak wyglądają one z mojej perspektywy.

W chwili gdy wystukuję na klawiaturze mojego laptopa ten tekst za oknem jest już ciemno, a kilka godzin wcześniej deszczowe chmury odeszły dalej na wschód. Jest końcówka lipca, od trzech dni trwały intensywne zbiory zbóż. Podkreślam trwały, bo najpierw nasz poczciwy Bizon uznał, że potrzebuje kilku dni L-4, a potem przyszły całodzienne opady deszczu. Nie znam dokładnej ich sumy (bo moje psy uszkodziły deszczomierz i jeszcze nie dorobiłem się nowego), ale o ile po fali ponad 30-stopniowych upałów są one wybawieniem dla kukurydzy (na marginesie: pierwszy raz w karierze zasianej w technologii strip-till), o tyle gdyby przyszły kilka dni później, prawdopodobnie udałoby nam się zakończyć koszenie zbóż. Patrząc z innej perspektywy (a dokładniej przeglądając wolną chwilą Instagrama), jak na dłoni widać, że w Polsce są rejony gdzie ten dzisiejszy deszcz przyniósłby znacznie więcej pożytku – głównie trawom i kukurydzy, potrzebnym producentom mleka czy żywca wołowego. Tyle słowem wstępu, przejdźmy do rozwinięcia tytułowego stwierdzenia.

Jak tego nie lubić..

Ogólnie z rolnictwem jestem związany praktycznie „od pieluchy”. Obiektywnie mogę stwierdzić, że razem z moim bratem zaraziliśmy się zamiłowaniem do naszego rodzinnego gospodarstwa już od narodzin. W zasadzie, przez te dwadzieścia parę lat przeszliśmy przez wszystkie etapy wtajemniczenia w jego funkcjonowanie: od zabawy i obserwacji, przez pomoc, po ciężką pracę, a wreszcie podejmowanie samodzielnych decyzji – ze wszystkimi ich konsekwencjami. Jak sami dobrze wiecie, stresu i zmartwień po drodze jest co niemiara. Szczególnie jeśli pogoda ma tak dziwny przebieg jak w obecnym sezonie. Jednak, w ostatecznym rozrachunku widok zebranych plonów przynosi ogromną satysfakcję. Ich objętość czy też masa ostatecznie weryfikuje trud całorocznej pracy. Zwykle nie są rekordowo wysokie, nie często należy nam się dopłata za świetne parametry jakościowe. Ale zawsze cieszę się, że udało się dojść do tego etapu. Rozwój, a więc dążenie do coraz lepszych efektów to proces.

Szerzej patrząc, żniwa mają w sobie coś wręcz magicznego. Mam wrażenie, że od wielu lat, ten okres agrotechniczny wywołuje ogromne zainteresowanie również wśród ludzi niekoniecznie związanych z rolnictwem. Może jest to związane z nostalgicznymi wspomnieniami młodości i wakacji na wsi, a może nasze społeczeństwo jednak rozumie skąd bierze się ich pożywienie. Niesamowicie miłym i krzepiącym był zeszłotygodniowy widok śmieciarki, której kierowca zjechał na szeroki podjazd jednej z posesji we wsi, w której mieszkam, aby przepuścić jadący z naprzeciwka kombajn zbożowy. Może to niewiele, ale ten gest pracowników komunalnych, którzy wykonują równie ciężką pracę, pokazuje, że widok samochodów wbitych pod heder kombajnu nie musi powtarzać się co roku.

Ostatni punkt w tym akapicie to bardzo charakterystyczny dźwięk pracy pewnego silnika produkowanego w czasach ustroju minionego w Andrychowie. Mechanizatorzy już wiedzą o czym piszę, ale mniej wtajemniczonym już wyjaśniam. Chodzi mi o serce kombajnów Bizon, czyli silnik SW400 (w wersji Super) i jego turbodoładowanego brata o oznaczeniu 6CT107 (który był fabrycznie montowany w Rekordach). Świat idzie do przodu, a wraz z nim płockie Bizony są zastępowane przez bardziej wydajne i komfortowe w obsłudze maszyny. W  mojej wsi, w czynnej służbie pozostały dwa egzemplarze. Trzeci z powodu poważnej awarii silnika i braku czasu ze strony właściciela szuka nowego domu.

I jednocześnie nie cierpieć…

Zupełnie losowa sytuacja: żar leje się z nieba, złowieszczy SMS od Rządowego Centrum Bezpieczeństwa przepowiada wieczorną burzę, pot leje się wszędzie, a zmieszany z kurzem doprowadza do szewskiej pasji. A i jeszcze kombajn ma focha, albo usługodawca się spóźnia. Brzmi znajomo? A jeśli w dodatku jesteś jeszcze strażakiem-ochotnikiem to dostajesz kolejnego SMS’a o treści OSP ALARM POŻAROWY i szybko musisz zdecydować czy kontynuować pracę czy rzucić wszystko i jechać ratować czyjś dobytek – bo jakiś idiota podpalił stóg słomy albo rzucił niedopałek na ściernisko. Wprawdzie ten opis jest nieco przerysowany i podkolorowany, ale żniwna rzeczywistość wygląda często właśnie w ten sposób.

Kolejna kwestia to sposób pracy, szczególnie przy niepewnej pogodzie. Kombajn wyjeżdża z placu rano a wraca po zmroku. Pół biedy jak wszystko idzie zgodnie z planem, bo każdy kolejny przestój skutecznie podnosi ciśnienie. Do tego trzeba dostosować logistykę ziarna, a w gospodarstwach hodowlanych dochodzi jeszcze temat zbioru słomy. A na horyzoncie przygotowanie pola pod rzepak. I to wszystko zależy od pogody (na którą wybitnie narzekam w tym artykule), która lubi płatać figle. W skrócie: na przemian są grane kawa i energetyki albo napar z melisy. Takie to uroki prowadzenia firmy pod chmurką.

No i pozostaje jeszcze temat kombajnów, czyli maszyn z których na dobrą sprawę korzystamy przez kilka tygodni w roku. A ile przez ten czas napsują krwi… Zwłaszcza starsze egzemplarze, które wskutek wielu lat eksploatacji są bardziej podatne na uszkodzenia. Jakość wykonania niektórych części zamiennych pozostawia często wiele do życzenia (przesunięte otwory i im podobne historie) a dostępność tych mniej popularnych spędza sen z powiek kombajnistom i pracownikom sklepów rolniczych. Poza tym, jeśli jesteś choć trochę bardziej uzdolniony technicznie, dziwnym trafem szybko dowiadują się o tym fakcie pobliscy mechanicy. I zamiast kompleksowej wizyty oferują teleporadę…

Tematu cen skupu i realnych plonów nie zamierzam nawet poruszać w szerszym zakresie. Pomijając kilka nowych tomów  „Bajek z Mchu i Paproci” jakie można spotkać na internetowych forach, uważam że poprzedni sezon pokazał, że jedyne pewne rzeczy na tym świecie (a w Polsce szczególnie) to śmierć i podatki.

Podsumowanie

Moim zdaniem z rolnictwem jest trochę jak z uzależnieniem albo małżeństwem. Z jednej strony, z tyłu głowy wiesz o całej szkodliwości i negatywach, mimo tego nie możesz bez tego żyć – żeby nie było, chodzi o nałóg! Co do związku, przysięgasz, że będziesz w tym trwać na dobre i na złe. Tak naprawdę to bardzo lubię żniwa – pomimo wszystkich ich niedogodności. Jak przystało na polskiego rolnika lubię ponarzekać (o czym doskonale wiedzą moi przyjaciele i moja dziewczyna), zwłaszcza na pogodę… Mam nadzieję, że choć trochę poprawiłem Wam humor w tych ponurych czasach. Nie pozostaje nic innego jak życzyć godziwej zapłaty za pracę pełną znoju i optymizmu na przyszłość. A jakie są Wasze żniwne przemyślenia?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

osiem + dziewiętnaście =