Kiedyś, no może nie tak dawno temu, stwierdzenie „na wsi zostaje najgłupszy” dość często oddawało stosunek sporej części społeczeństwa do relacji pomiędzy wykształceniem (zwłaszcza wyższym) a pracą na roli. Uważam, że obecnie sytuacja nieco się odwróciła. Już wyjaśniam, jak doszedłem do takiego wniosku.
Po intensywnym tygodniu przyszedł dzień, w którym wreszcie z czystym sumieniem mogę trochę odpocząć. Nie ukrywam, że czułem że mój organizm potrzebuje odrobiny regeneracji. Do podobnych wniosków doszła moja narzeczona, która poleciła mi popołudniową drzemkę – nie zwróciłem szczególnej uwagi na swoje odbicie w lustrze, ale podobno wyglądałem na mocno niewyspanego. Zresztą było to prawdą, więc uznałem, że dzień bez szczególnej aktywności będzie dobrym rozwiązaniem. Generalnie przez większą część dnia realizacja tego założenia szła mi całkiem nieźle, bo poza zaspokojeniem podstawowych potrzeb egzystencjalnych pojechałem jedynie na sumę do naszego kościoła parafialnego. I tam się wszystko zaczęło – jak to często bywa w takich przypadkach w mojej głowie pojawiły się pewne przemyślenia, natury wręcz filozoficznej. Konkretnie zacząłem rozmyślać o relacji pomiędzy wykształceniem (zwłaszcza wyższym) a pracą na roli i generalnie pozostaniem na wsi. W tygodniu, który poprzedził powstanie tego tekstu obroniłem swoją pracę magisterką, czyli praktycznie zakończyłem edukację w naszym pięknym kraju. Nie było łatwo – głównie z powodu wyczerpania moich zasobów motywacji w tym zakresie. Lekką licząc, obrona opóźniła się o jakieś 2 lata. W tym czasie cały czas pozostawałem m. in. aktywnym zawodowo rolnikiem. Po uzyskaniu kolejnego tytułu zawodowego (magiczne słowo inżynier przed nazwiskiem mogę sobie dopisywać od lutego 2020 roku) nie zmieniło się to jakoś specjalnie i pewnie nie zmieni się w nadchodzącej przyszłości. Także rodzi się pytanie: czy było warto iść na studia? W moim przypadku odpowiedź brzmi: jasne, że tak!
Wykształcenie a życiowe doświadczenie
Czasem odnoszę wrażenie, że część absolwentów wyższych uczelni przedkłada wiedzę akademicką nad praktyczne doświadczenia, których nie można zdobyć inaczej niż w czasie pracy zawodowej. Generalnie staram się do tej grupy nie zaliczać, choć nie gwarantuje że zawsze mi się to idealnie udaje. Fakt, ukończenie wyższych studiów w większości przypadków wymaga zaangażowania. Zależnie od obranego kierunku, potrzebne jest więcej lub mniej samodyscypliny i zaangażowania. Samo przygotowanie pracy inżynierskiej/licencjackiej/magisterskiej bywa sporym wyzwaniem. Ukończenie studiów daje już jakiś obraz o danej osobie. Niestety kilka lat nauki na poziomie akademickim nie zastąpi doświadczenia budowanego latami. Niestety, ale w większości przypadków, nauka na wyższej uczelni ma mało wspólnego z praktyką. Przykład z życia wzięty: starszy, doświadczony tokarz bierze do ręki rysunek techniczny wykonany przez pewnego młodego absolwenta jednej z Politechnik. Tokarz domyślił się, jaki detal ma wykonać. Jednak z przedstawionego rysunku wynikało coś zupełnie innego. Miało powstać koło pasowe, z kilkoma średnicami osadzenia pasów. W rysunku technicznym, jego widok z przodu powinny przedstawiać okręgi ustawione na wspólnym środku. Zamiast tego, na kartce papieru znalazło się kilka okręgów rozmieszczonych dość losowo. Nie byłoby w tym nic szczególnie wartego mojej uwagi, gdyby nie fakt, że wspomniany młody inżynier wraz z kolegami z działu uważali się za lepszych od swoich kolegów (bez wyższego wykształcenia), którzy montowali zaprojektowane wcześniej podzespoły w gotowe urządzenia. I tak panowie konstruktorzy mieli (i pewnie dalej mają) za nic uwagi swoich kolegów „z dołu”.
Etat a gospodarstwo
Dobre wykształcenie często kojarzy nam się z dobrą pracą. Powiedzmy, że tak jest. Choć nie jest to regułą – zresztą, najpierw trzeba by zdefiniować pojęcie dobrej pracy. Dzisiaj jednak nie o tym. Generalnie zmierzam, do sytuacji gdy ktoś obok pracy na etacie (często dobrze płatnej) zajmuje się również prowadzeniem gospodarstwa rolnego. Powodów może być kilka – od chęci kontynuowania tradycji przodków (uprawa ojcowizny) po czerpanie z pracy na roli satysfakcji i traktowania jej jako chwilę wytchnienia i ucieczki od problemów codzienności. Nie raz słyszałem głosy oburzenia, że ktoś taki nie jest prawdziwym rolnikiem. Jak powszechnie wiadomo, w Internecie wszystko jest prostsze. Tylko pomiędzy komentarzami wklepywanymi w klawiaturę, a prawdziwym życiem jest często przepaść. W obecnych niepewnych (żeby nie użyć właściwego słowa) czasach praca poza gospodarstwem, czy wykorzystywanie własnego sprzętu w celu świadczenia usług dla innych rolników nie jest niczym nadzwyczajnym. W wielu przypadkach, poza możliwością zapewnienia sobie względnej stabilności finansowej pozwala to na rozwój gospodarstwa. Nie jest to natomiast łatwa sztuka.
Znaleźć balans
Z jednej strony otoczenie w jakim żyjemy bardzo mocno zmieniło się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Z drugiej, w powszechnej świadomości wciąż jest zakorzeniony pogląd, że rolnik to człowiek nie wykształcony, a wręcz zacofany. Jak sami dobrze wiecie, jest zupełnie odwrotnie. W dobie powszechnego dostępu do Internetu, wiedza jest praktycznie na wyciągnięcie ręki. Studia są również znacznie bardziej powszechne niż kiedyś. Mimo to, jest ogromna rzesza ludzi, którzy nie zamierzają rezygnować z pracy na roli. I chwała im za to. Wykształcenie nigdy nie powinno być jedynym wyznacznikiem społecznej pozycji człowieka. Znam wielu ludzi, którzy edukację zakończyli na poziomie matury czy nawet szkoły zawodowej, a są świetnymi fachowcami. Z drugiej strony, spotkałem na swojej drodze osoby, które delikatnie mówiąc w murach uczelni wyższej znalazły się chyba przypadkiem. A co najlepsze, jeszcze ją skończyły. To samo tyczy się pracy w gospodarstwie. Osobiście uważam, że łączenie jej z pracą w zupełnie innej branży nie jest niczym złym. Wręcz przeciwnie powinno dobrze świadczyć o człowieku. Jednak tak jak w tytule, tego podrozdziału sztuką jest odnalezienie balansu między wymienionymi formami aktywności zawodowej i edukacji.
60 lat Muzeum Narodowego Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie