W najdawniejszych czasach ognisko, a później kominek albo piec, były tymi elementami domostw, wokół których koncentrowało się życie rodzinne i społeczne w dawnych polskich wsiach. Jednak kiedy piec się zbiesił i nie trzymał płomienia lub też przestawał ogrzewać mieszkańców domostwa, wtedy to wzywało się zduna. I o tym ciekawym, ściśle związanym z dawną polską wsią zawodzie, traktuje niniejszy artykuł.

Na początku byli garncarze

Być może z uwagi na to, że jeszcze do niedawna w wielu miejscach rezygnowano z klasycznych kaflowych pieców na korzyść innych form ogrzewania domów i mieszkań, a zduństwo zdawało się przechodzić do historii, można było sądzić, że zdun należy do grupy zawodów bardzo starych. Natomiast przygotowywaniem kafli i stawianiem pieców zajmowali się… garncarze. I z tego właśnie zawodu wyewoluował zawód zduna. Działo się to w epokach późniejszych niż średniowiecze, gdy kontakty z innymi państwami zachodniej Europy i związany z tym postęp cywilizacyjno-techniczny sprawiał, że przybywało w Polsce wsi i miast. Natomiast piece stawały się coraz bardziej powszechnym wyposażeniem ludzkich siedzib. Stąd też pojawiło się coraz większe zapotrzebowanie na wykonywanie prac związanych z budową, naprawą i konserwacją pieców. Co w efekcie spowodowało, że część garncarzy wyspecjalizowało się w tej dziedzinie tworząc osobną grupę rzemieślników zwanych zdunami. Z czasem też zdunowie zaczęli tworzyć swoje własne rzemieślnicze cechy z w pełni wyodrębnionymi zawodowymi uprawnieniami.

Trudne życie czeladnika

Jednak, mimo tej emancypacji, zduński fach nie należał do najłatwiejszych, s przyuczanie do niego zaczynało się już w bardzo wczesnym wieku. Młody adept zduńskiego zawodu w pierwszej kolejności terminował u mistrza, a następnie zostawał czeladnikiem. W dawnym ujęciu, mianem tym określano młodego rzemieślnika posiadającego już fachową wiedzę, dla którego początkowy okres nauki (zwany też terminem) kończył zdanym egzaminem czeladniczym. Człowiek ten, zgodnie z cechowym prawem, nie miał jednak możliwości prowadzenia własnego warsztatu. Zgodnie z tą tradycją cechową, promocja (czy też, jak to dawniej nazywano, wyzwolenie), ucznia na czeladnika odbywała się w wyznaczonym przez cech terminie. Wtedy to mistrz wraz z uczniem stawali przed starszyzną cechową. Uczeń miał obowiązek zaprezentowania swojej pracy, zaś mistrz wspierał go swoim autorytetem i zaświadczał o przebiegu nauki oraz umiejętnościach nabytych przez adepta. Następnie, po wniesieniu obowiązkowej opłaty cechowej, dotychczasowy terminator stawał się czeladnikiem i mógł wybrać zakład, w którym dalej zamierzał praktykować. I co ważne, uzyskiwał także prawo do otrzymywania zapłaty za swoją pracę. Jednak w wielu przypadkach nie było to takie łatwe. Czeladnicy natrafiali na utrudnienia ze strony cechowej starszyzny i musieli dochodzić swoich praw zrzeszając się w społeczności zwane bractwami czeladniczymi, co traktowano jako przejaw sprzeciwu wobec obowiązków nakładanych na nich przez cechy, a były to m.in. wysokie opłaty wpisowe, obowiązkowe wędrówki czeladnicze, czy utrudnianie promocji mistrzowskiej.

Zdun – wieczny wędrowiec

A teraz słów kilka o wędrówkach… Otóż czeladnik przed „wyzwoleniem na mistrza”, zgodnie z klasycznym cechowym prawem, na całe dwa długie lata musiał opuścić swoje rodzinne strony podejmując wędrówkę, której celem było w pierwszej kolejności odnalezienie innego zduna, który zechciał douczyć go fachu. W następnym etapie młody czeladnik musiał znaleźć miejsce, w którym po wykonaniu pracy potwierdzającej poziom jego umiejętności (tzw. majstersztyku), zdobywał on mistrzostwo, co umożliwiało mu ostateczne przystąpienie do miejscowego cechu i znalezienie docelowego miejsca zamieszkania oraz pracy. Mimo wielu uciążliwości dla młodego czeladnika, miało to też swoją dobrą stronę, którą była możliwość nie tylko nabrania praktyki, ale również zaznajomienia się z umiejętnościami zdunów z innych miast i regionów, a także rozpoznania swojego przyszłego środowiska, w którym przyszły mistrz – rzemieślnik świadczyć miał swoje usługi. Był to więc dla niego, jak to byśmy dziś powiedzieli, czynnik bardzo prorozwojowy.

Zdun z garncarskim kołem

Co ciekawe, na obszarach dawnej Rzeczypospolitej, aż do jej upadku pod koniec XVIII w., wielu zdunów nadal używało garncarskiego koła do budowy pieców, wykonując kafle garnkowe albo miskowe. I nawet w XIX w. ich zadaniem w ramach „majstersztyku” było wykonanie pieca lub wielkiego glinianego garnka. Zdaniem badaczy historii rzemiosła dowodzi to tego, że zawód zduna nadal był bardzo blisko kojarzony z zawodem garncarza, a o charakterze „majstersztyku” decydowała bieżąca potrzeba związana też z zasadą niemarnowania ludzkiego wysiłku, czasu i materiałów potrzebnych do wykonania zduńsko-garncarskich prac. Decydowała o tym oczywiście potrzeba, ale także finansowe możliwości zamawiających.

U pana i plebana

Było tak, ponieważ aż do upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów piece kaflowe były konstrukcjami dość drogimi. Na ich posiadanie mogła sobie pozwolić jedynie szlachta, duchowieństwo i bogatsze mieszczaństwo. Przy czym, najważniejszy koszt pieca stanowiły płytowe kafle: reliefowe i gładkie, jednokolorowe i wielokolorowe, jednakowe lub z różnorodnym planem tematycznym. Dodać też należy, że produkowane już w XIV i XV w. kafle płytowe produkowano metodą odciskania lica i wycinania kołnierza. Mimo, że niektórzy rzemieślnicy do wyrobu kołnierza początkowo stosowali wciąż koło garncarskie, jednak do tego rodzaju prac generalnie zaprzestano jego stosowania, co znacząco wpływało na podniesienie kosztów wykonania. Warto też wiedzieć, że poszczególni zdunowie różnili się od siebie swoimi umiejętnościami.

Węgiel zmienił wszystko…

Prawdziwa rewolucja w technice budowania pieców nastąpiła natomiast na przełomie XVIII i XIX wieku, co wiązało się z zastosowaniem węgla kamiennego do ogrzewania pomieszczeń. Efektem tego była konieczność budowy kanałów wewnątrz pieców i montażu rusztu w palenisku. Wówczas też piece zaczęły przypominać te konstrukcje, które dobrze znano i używano w wielu miejscach i regionach naszego kraju aż do czasów prawie nam współczesnych (co potwierdzić może autor niniejszego artykułu, który aż do końca studiów, czyli do 1989 roku, ogrzewał się przy klasycznych kaflowych piecach – dobrze zachowanych i sprawnych – funkcjonujących w domu jego rodziców w wielkopolskim mieście Kościanie). Podobnym przełomem, jak użycie węgla, było natomiast zastosowanie w pomieszczeniach kuchennych tzw. kuchni angielskich, czyli trzonów kuchennych z paleniskiem przykrywanym płytami kuchennymi z fajerkami.

Chłop na ruskim piecu

Na wsiach, przez długie wieki, chłopi najczęściej własnymi sposobami wykonywali piece, które stawiano jedynie w kuchniach. Były to zazwyczaj proste konstrukcje z gliny i kamienia z paleniskiem na polepie. W tym kontekście, bardzo ciekawym i ogromnie praktycznym rozwiązaniem były natomiast chłopskie piece typu „ruskiego”. Konstrukcje te zajmowały blisko 1/4 powierzchni kuchni i oprócz funkcji gotowania służyły też jako miejsce do spania. Przy czym, zgodnie z dawną rodzinną obyczajowością, myślano tu o tym, by na ciepłym piecu mogli spać chorzy lub starsi członkowie rodziny albo też dzieci.

Manufaktury i fabryki kafli

Ogólna sytuacja dotycząca funkcji i zawodu zduna zmieniła się natomiast na początku XIX wieku. Wtedy to pojawiły się manufaktury, a później też fabryki kafli. Stopniowo ich produkcja ulegała też specjalizacji. Fabryki zajmujące się wyrobem kafli wykonywały tę pracę znacznie sprawniej niż tradycyjny rzemieślnik. W efekcie, produkcja rzemieślnicza przestała się opłacać. W tej sytuacji, klasyczny zdun mógł już tylko zajmować się zlepianiem gotowych kafli, tak aby docelowo mógł powstać piec w formie zgodnej z zamówieniem. W ten też sposób w połowie XIX w. nastąpiło ostateczne rozdzielenie zawodów. Odtąd garncarz, a coraz częściej fabrykant, produkował kafle. Natomiast zdun je już tylko składał. W wyniku fabrycznej produkcji kafle znacznie potaniały i stały się powszechnie dostępne. I to do tego stopnia, że nawet uwłaszczeni chłopi coraz częściej mogli sobie pozwolić na budowę nie tylko kuchennych, ale też pokojowych pieców z kafli, co wcześniej nie było praktykowane.

Izby zamiast cechów

Systemowe zmiany organizacji rzemieślniczo-fabrykanckiego środowiska zaszły natomiast na przełomie XIX i XX w. W tym czasie dawne niezależne cechy podporządkowano izbom rzemieślniczym.  Izby sprawować zaczęły ścisły nadzór nad kształceniem rzemieślników z powoływaniem rzemieślniczych szkół włącznie. Powstawały też szkoły rzemiosła z klasami dla zdunów. Natomiast pod kątem pracy i obsługi fachowców, ze szczególną pieczołowitością pilnowano odprowadzania podatków, a także wyłapywania i karania nieuczciwej konkurencji. Wychwytywano więc tzw. partaczy, czyli ludzi bez uprawnień i niepłacących podatku. Pozytywną stroną tego procesu był bez wątpienia wzrost poziomu świadomości i przestrzegania zasad bezpieczeństwa pracy oraz zawodowej spółdzielczości.

A czas sobie płynie…

Po drugiej wojnie światowej, w odbudowywanej Polsce, a szczególnie w Warszawie, jeszcze przez wiele lat głównym źródłem ciepła w mieszkaniach były piece. I dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych stopniowo przewagę zaczęło zdobywać ogrzewanie centralne, montowane najpierw w nowo wybudowanych blokach, a później i w indywidualnych domach. W ten sposób, zduństwo stało się zanikającym zawodem.

Ekokominki i nowoczesne piece

Dopiero na przełomie wieków XX/XXI nastąpiło pewne, budzące nadzieje ożywienie w zduńskiej branży. Stało się tak dlatego, że nastąpił wzrost zainteresowania tradycyjnymi metodami ogrzewania. Zdunowie zajęli się też budową kominków, które przy jednoczesnym zastosowaniu nowoczesnych, proekologicznych metod ogrzewania, mocno nawiązują do klasycznych sposobów ich konstruowania. Może więc, w obecnych, tak nieprzewidywalnych czasach, w których dotykają nas pogodowe anomalia i coraz bardziej paląca staje się potrzeba poszukiwania nowych, nieobciążających środowiska metod ogrzewania w czasie zim i chłodzenia w upalne lata, zdun powróci. I w nowej odsłonie będzie fachowcem łączącym wiedzę i umiejętności z zakresu, zarówno ogrzewania jak i klimatyzowania naszych domów i mieszkań? Czy tak będzie? Zobaczymy.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!