Z pewnym opóźnieniem w stosunku do pierwotnego planu zapraszam na drugą część opowieści strażaka-ochotnika. W poprzedniej części (jeśli ktoś nie czytał, zachęcam do nadrobienia TUTAJ) było trochę o historii i trochę o współczesności. Tym razem skupimy się bardziej na tym czym zajmują się strażacy, odpowiem na częste pytanie czy dostają za to pieniądze i czemu właściwie to robią. Zatem, do dzieła!

Skróconą procedurę alarmowania i wyjazdu do zdarzenia znajdziecie w poprzedniej części. Może zwróciliście uwagę, że często w garażu OSP stacjonuje więcej niż jeden samochód. W przypadku mojej jednostki ich liczba wynosi dwa: lekki Ford Transit i ciężki Jelcz (który na początku maja zastąpił średniego Stara). W tym miejscu należy się Wam krótkie objaśnienie: generalnie w pożarnictwie pojazdy dzielimy na lekkie, średnie i ciężkie. Kryterium podziału jest Dopuszczalna Masa Całkowita, która  w przypadku samochodów gaśniczych zależy przeważnie od pojemności zbiornika na wodę (tudzież inny środek gaśniczy). Pojazdy lekkie to przeważnie samochody osobowe i małe ciężarówki (w przeróżnych konfiguracjach nadwozia), średnie (czyli chyba najliczniejsza grupa w Polsce) to samochody ciężarowe, które zwykle oprócz zbiornika wody i środka pianotwórczego oraz węży i pozostałej armatury mają na wyposażeniu sporo innego sprzętu potrzebnego do działań (np. nożyce hydrauliczne i inny sprzęt do ratownictwa drogowego), a ostatnią grupę, czyli ciężkie stanowią również ciężarówki, czy to te z większymi zbiornikami wody, czy ze specjalistycznymi zabudowami typu drabiny mechaniczne, żurawie itd.

Właśnie od rodzaju zagrożenia zależy, który pojazd wyjedzie z garażu (a na pewno jako pierwszy). W przytoczonym przypadku mojego OSP do pożaru pojedziemy Jelczem – 5 tysięcy litrów wody, kilkaset metrów węża w odcinkach po 20 metrów każdy i pozostały sprzęt gaśniczy, jak i choćby wentylator oddymiający, to jego główne zalety w tym zakresie. Tuż obok niego stacjonuje Ford Transit, którym wyjeżdżamy do pozostałych zdarzeń, typu kolizje i wypadki drogowe czy skutki silnego wiatru. Co prawda ma on na stanie 1000-litrowy zbiornik wody, ale częściej korzystamy z pilarek, nożyc hydraulicznych czy sorbentu (czyli proszku pochłaniającego rozlane oleje i inne płyny eksploatacyjne pojazdów). Jak już wspomniałem, najliczniejszą grupę pojazdów w Polsce stanowią te średnie, które są konfigurowane jako dość uniwersalne, czyli z wyposażeniem pozwalającym poradzić sobie z większością napotkanych sytuacji. Ostatnią grupę pojazdów (liczniej występującą w Państwowej Straży Pożarnej) stanowią samochody specjalistyczne, wyposażone do walki z konkretnymi rodzajami zagrożeń np. samochody ratownictwa wodno-nurkowego, chemiczno-ekologicznego itd.

Od złamanej gałęzi po pożar zboża na pniu

Proza życia wiejskiego strażaka. Może nie dzieję się tu dużo – na całe szczęście. Wszak każdy nasz wyjazd alarmowy wiąże się z większą lub mniejszą ludzką tragedią czy też mniejszym lub większym zagrożeniem dla życia, zdrowia lub mienia.

W dużym mieście typu Warszawa dzieje się znacznie więcej –  autobus prowadzony przez naćpanego kierowcę spadnie z wiaduktu, zapali się słynny samochód elektryczny albo dojdzie do wybuchu w gabinecie szefa innej formacji mundurowej. I tutaj ciekawostka, w Warszawie (i aglomeracji warszawskiej) poza licznymi jednostkami ratowniczo-gaśniczymi PSP prężnie działają również ochotnicy.

Dwa główne czynniki wpływające na to, jak często dana jednostka jest wysyłana do różnego rodzaju zdarzeń to jej położenie i pogoda. Silny wiatr łamie gałęzie czy nawet całe drzewa, zrywa linie energetyczne, dachy itd. Wiosenne i letnie susze zwiększają ryzyko pożarów lasów oraz łąk i pól uprawnych. Rozległe tereny leśne to większe ryzyko, że jesienią trzeba będzie szukać zabłąkanego grzybiarza. A na pobliskiej autostrada lub ruchliwej drodze krajowej prędzej czy później dojdzie do kolizji czy wypadku – szczególnie podczas nagłego załamania pogody. Czasem zdarzają się również mniej lub bardziej nietypowe wezwania: zaczynając od kota na drzewie (tak, w prawdziwym życiu też się to zdarza!), przez blaszany garaż, który chciał zostać samolotem (ale doleciał tylko na sąsiednią działkę i tam się rozbił – to akurat przykład z autopsji) po świnie utopione w szambie czy tegoroczną sensację, czyli zgłoszenie o wielkim pożarze lasu (które dostaliśmy w środku nocy), gdzie jak się okazało paliła się sterta starych opon leżąca na skraju wspomnianego lasu – również z mojego doświadczenia.

Kulturalni ludzie o pieniądzach…

Rozmawiają równie kulturalnie. A wbrew pozorom, te w działalności organizacji społecznych są niezmiernie ważne. Z jednej strony, bardzo wielu (zaryzykuję stwierdzenie, że nawet większość) strażaków – ochotników nie pobiera za udział w akcjach i inne aktywności wynagrodzenia – chociaż należy im się z mocy ustawy. A jeśli je pobiera, to inwestuje je we własny rozwój (np. udział w dodatkowych szkoleniach) czy przeznacza na zakup sprzętu ochronnego. Zgodnie z prawem każdemu strażakowi OSP za udział w działaniach ratowniczych lub szkoleniach przysługuje ekwiwalent pieniężny wypłacany przez Urząd Gminy lub Miasta. Jego wysokość jest ustalana w drodze uchwały przez Radę Gminy (lub Miasta). W przypadku mojej jednostki jest to 20 zł za każdą rozpoczętą godzinę akcji i 10 zł za godzinę szkolenia. W przypadku mojej jednostki jest to 20 zł za każdą rozpoczętą godzinę akcji i 10 zł za godzinę szkolenia. Udział w akcjach czy ćwiczeniach to tylko część strażackiego fachu. Dochodzą do nich również choćby prace gospodarcze (sprzątanie garażu, mycie samochodów itd.) czy wyjazdy w innych celach. Przeważnie robi się to wszystko w pełni charytatywnie. Ogólnie szału nie ma, zresztą początkujący strażak zawodowy kokosów też nie zarabia. W obu przypadkach stosunkowo niskie zarobki mają jednak ogromny plus: raczej nikt nie przychodzi tu po pieniądze – robi to z pasji i zaangażowania.

Druga strona medalu to wszelkie koszty, zwłaszcza te związane z zakupem sprzętu. Paradoksalnie tutaj tanio nie jest. Kompletne umundurowanie bojowe (czyli akapit „hałer i nomex” z poprzedniej części), w wariancie ekonomicznym, na koniec sierpnia 2023 r. kosztuje w granicach 5 tysięcy złotych. Nowy wóz bojowy klasy średniej lub ciężkiej to lekko licząc milion złotych. I mógłbym tak wymieniać jeszcze długo. Tanio nie jest, sprzęt się zużywa i trzeba go wymieniać co jakiś czas. Budżet gminy (tudzież miasta), z którego finansowane jest OSP nie zawsze pozwala na zaspokojenie potrzeb. Szczególnie jeśli na terenie danej gminy działa kilka jednostek i obrazowo mówiąc, tort trzeba sprawiedliwie dzielić. Wybawieniem są różnego rodzaju programy wsparcia organizowane przez fundacje, Urzędy Marszałkowskie, Fundusze Ochrony Środowiska itd. Ogromnym wsparciem są też przedsiębiorcy oraz zwykli ludzie dobrej woli i ogromnego serca.

Czy pasja jest jedyną motywacją?

Tak jak wspomniałem w poprzednim akapicie, strona finansowa nie jest raczej motywacją do wstąpienia w szeregi OSP i bycia strażakiem. W wielu przypadkach jest to kontynuacja rodzinnej tradycji. Wielu z obecnych strażaków złapało pożarniczego bakcyla od swoich rodziców i dziadków. Inny, często wymieniany powód to chęć niesienia pomocy innym. Pewna grupa strażaków świetnie czuje się w mundurach galowych, a możliwość występowania w kompanii honorowej jest dla nich nagrodą. Bodźców kierujących kroki (najczęściej młodego) człowieka w stronę pożarnictwa jest jeszcze wiele. Wspomniałem o tych, moim zdaniem najpopularniejszych. Może ktoś ze strażackiej części naszych czytelników chciałby się podzielić swoimi doświadczeniami czy motywacjami?

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!