Rolnictwo to ciężka, ale zarazem niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju praca. Niektórzy przesiąknęli nią już w dzieciństwie, inni swoją rolniczą przygodę rozpoczęli znacznie później, jako następstwo szeregu różnych wydarzeń i sytuacji, które napotkali na swojej drodze. Jak to wyglądało u Mateusza? Sami zobaczcie – zapraszamy do lektury!
Cześć! Tytułem wstępu powiedz coś o sobie.
Cześć, witajcie. Mam na imię Mateusz, od 7 lat jestem rolnikiem i samodzielnie prowadzę gospodarstwo rolne w małej miejscowości na Opolszczyźnie, na pograniczu z województwem śląskim i łódzkim. Muszę podkreślić to położenie, ponieważ Opolszczyzna kojarzona jest z dużymi połaciami pól i urodzajną glebą, jak słynne Głubczyce czy Kietrz. Moja okolica to już bardziej pasmo Jury Krakowsko-Częstochowskiej, gleby lekkie, zwiewne, przepuszczalne, łatwe w uprawie, a w podglebiu zamiast gliny – piach, żwir i wapień. Tutaj powszechnie mówi się o „wąskich działkach”, gdzie hektarowe pole bywa paskiem szerokości 10 m rozciągającym się na długości 1 km.
Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z rolnictwem?
Jestem z tego pokolenia, w którym nie było komputerów, smartfonów i dzieci w okresie letnim ciężko było wieczorem zagonić do domu z podwórka. Śmiało mogę powiedzieć, że rolnictwem przesiąknąłem od skorupki. Rodzice prowadzili takie typowe, małe gospodarstwo, w którym uprawiali zboża, trzymali kilka świnek, parę krów, suszyli siano. Ta praca była rozłożona na cały rok i jako dzieciak towarzyszyłem im w każdych obowiązkach. To był swojego rodzaju sposób na dobre wychowanie. Razem z rodzeństwem pomagaliśmy im we wszystkich pracach w gospodarstwie, co przełożyło się na moje zainteresowania. Dla mnie wyrzucanie obornika, zgrabianie siana czy wyprowadzanie krów było czymś normalnym. Wiecie, ja nigdy nie powiedziałem, że chcę zostać rolnikiem, ale jak było słychać traktor, to leciałem do okna czy bramy. Później już po dźwiękach rozpoznawałem jaki sprzęt jedzie i do kogo należy. Tak jak wielu rolników, moje dzieciństwo było niepodrabialne. Przychodziła wiosna, zabawki rolnicze lądowały na dworze, budowało się po kątach gospodarstwa z cegieł, dachówek. Podwórko nie było brukowane, więc powstawały drogi polne, pola uprawne. I ludzki warkot było tu słychać codziennie. Dla mnie wakacje to nie było wyczekiwanie wyjazdu nad morze. Ja czekałem na ryk Bizona i wszechobecny kurz. Chętnie jeździłem do dziadków, którzy mieszkali w PGR na drugim końcu województwa. Nawet, jeśli w danym dniu u nas nie było koszenia, wsiadałem na rower i jechałem na żniwa do wujków czy znajomych we wsi. Co niedzielę spotykaliśmy się z kuzynami u ich dziadków i zabawa była ta sama. W ciągu jednego popołudnia potrafiliśmy machnąć cały sezon agrotechniczny, łącznie ze zbiorem siana i kukurydzy dla zwierząt. Część zabawek była plastikowych, reszta zrobiona własnoręcznie z tego, co było pod ręką. Wtedy właściwie nie znałem innych zajęć, z rolnictwem obcowałem codziennie. Pewnym przełomem do zostania rolnikiem był też dzień w okresie siewów, miałem może 12 lat, kiedy niewielkie pole było uprawione, zbliżał się deszcz, tato musiał zostać w domu, a bracia na studiach. Wtedy spadło na mnie to odpowiedzialne zadanie, nigdy jeszcze sam nie siałem. Wsiadłem na traktor, dostałem wytyczne na co zwracać uwagę i w pole. I zasiałem. Od tamtego momentu przejąłem wszystkie prace w polu, a mając 21 lat rodzice przekazali mi gospodarstwo. Jak to z uśmiechem mówią taty rówieśnicy, przekazał ziemię z robotą, bo widzą tylko mnie za sterami maszyn, a wielu z nich po przekazaniu ziemi, nadal samemu pracuje w polu. Dziś kiedy spojrzę wstecz, widzę, że rolnictwo najbardziej wypełniło moje życie, a całe dzieciństwo spokojnie mógłbym wpisać do CV jako doświadczenie.
Super! Bardzo fajnie słucha się takie historie. Teraz opowiedz o swoim gospodarstwie. Hodujesz zwierzęta czy zajmujesz się tylko produkcją roślinną?
Gospodarstwo nastawione jest na produkcję roślinną, wszystkie budynki inwentarskie przerobiliśmy pod działalność pozarolniczą rodziców. Jeśli chodzi o gatunki roślin, ja tak naprawdę co roku próbuję czegoś nowego, z tego względu, że rodzice uprawiali w monokulturze zbożowej i wiele gatunków roślin jest dla mnie obcych. Staram się również układać strukturę zasiewów tak, by danej rośliny zebrać ilość samochodową. Uprawiam głównie zboża takie jak żyto, pszenica, z czasem powiększania areału doszedł rzepak, groch. W tym roku będzie pierwszy raz kukurydza na ziarno i słonecznik, głównie ze względu na płodozmian, rozłożenie żniw w czasie i dostarczenie dużej masy organicznej do gleby. Stosuję wsiewki międzyplonów, wprowadzam uprawę bezorkową. Wszystko po to, by jak najlepiej gospodarować zasobami wody w glebie, która łatwo oddaje wodę i gdy w okresie silnych wzrostów roślin brakuje opadów, efekty naszej pracy giną w oczach.
Wspomniałeś wcześniej o pozarolniczej działalności rodziców. Zdradź czym się zajmują?
Głównie obróbką metali, skrawaniem, stworzyliśmy do tego całą narzędziownie. Pamiętam, że było to zaraz po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Wzrosły wtedy wymogi sanitarne dla zwierząt, co wymagało remontu budynków inwentarskich. Rodzice nie widzieli sensu wkładać w to pieniądze i zdecydowali o zakończeniu hodowli, najpierw krów mlecznych, a kilka lat później także świń. W międzyczasie tato zaczynał zakup maszyn do obróbki skrawaniem, pierwsza tokarka, frezarka. Przybywało coraz więcej zleceń i tak się to potoczyło, że zamiast remontować budynki przerobiliśmy je na narzędziownię. A tato spełnił swoje marzenie, stając się z rolnika i listonosza – przedsiębiorcą w swoim zawodzie.
Który sezon, okres prac w gospodarstwie lubisz najbardziej i dlaczego? Mam na myśli okres żniw zbożowych, pierwszych pokosów i kolejnych, siewy i prace w polu wiosną czy jesienią, czy np. żniwa kukurydziane.
Na żniwa czeka każdy, ja też. Są podsumowaniem naszej rocznej pracy w polu. Ale moje oko najbardziej cieszą równe wschody. Te małe szpileczki, w równych rządkach, pokryte rosą i w blasku wschodzącego słońca. Dla mnie petarda. Lubię też jazdę z opryskiwaczem, wtedy dokładnie obserwuję przyrosty plantacji w okresach czasu, kondycję roślin i towarzyszącą przyrodę.
Co sprawia Ci największą satysfakcję w codziennej pracy i rolniczym życiu?
Myślę, że świadomość tego czym się zajmuję. Przecież mam swój malutki wkład w żywienie ludzi i zwierząt. Obcowanie z przyrodą. Praca z życzliwymi ludźmi, bo w rolnictwie sąsiedzka pomoc to zjawisko naturalne, coś bezinteresownego. To wszystko sprawia, że praca w rolnictwie dla mnie stała się też pasją.
Prowadzisz na Instagramie profil @rolnik_pasjonat, gdzie pokazujesz trochę swojej codzienności i piękne zdjęcia. Skąd pomysł na to?
Od innych rolników i chęci ich poznania. Lubię robić zdjęcia, Instagram daje możliwość dzielenia się nimi. W wielu rolniczych artykułach przewijały się osoby z rolniczej społeczności, do której postanowiłem dołączyć i tak powstało konto. Jest typowo rolnicze, moi znajomi nawet o nim nie wiedzą (śmiech).
Czy Internet i chociażby właśnie Instagram to dobre miejsce na zdobywanie wiedzy rolniczej czy wymiany zdań i poglądów w tym temacie? Można zauważyć, że powstała tam bardzo fajna społeczność.
I tak i nie. Wszystko zależy z jakich źródeł korzystamy. Czy są oparte na wiedzy i doświadczeniu, czy to tylko zwykła ludzka fantazja internetowych ekspertów od wszystkiego.
Na Instagramie powstała społeczność bardzo fajnych ludzi, u których widać czarno na białym, że znają się na tym, co pokazują. I to jest fajne. Te krótkie relację dają drugim osobom możliwość zobaczenia, co i z czym się je, jak można sobie ułatwić codzienną pracę, jak zrobić coś inaczej, jak wygląda praca w polu czy ze zwierzętami, a to wszystko często w towarzystwie zdrowego żartu. Rozbrajają mnie natomiast dyskusje na różnych forach, gdzie ktoś prosi o poradę, część odpowiedzi jest rzetelna, ale dla części ludzi pytanie jest tak oczywiste, że postanawiają odpowiadać tak skrajnie, by wprowadzić w wielki błąd czy absurd. Osobiście staram się nie wdawać w takie potyczki słowne, mam wrażenie, że niektórzy żywią się takimi rozmowami.
Co według Ciebie jest teraz największym wyzwaniem współczesnego rolnictwa?
Najtrudniejsze pytanie na sam koniec (śmiech). Wiele czynników się na to składa, ale myślę, że część osób się ze mną zgodzi, jeśli zamknę to w jednym słowie: polityka. Nie tylko krajowa, ale europejska i światowa. Jest to biznes pod chmurką, pogoda płata figle, ale co roku siejemy i co roku zbieramy, mniej czy więcej. Natomiast dokładanie biurokracji, dokładanie praw, przepisów, ograniczeń. Za tym wszystkim stoi polityka. To, ile zarobimy, jakie koszty poniesiemy, czy coś dziś jest opłacalne, a jutro nie. To dlaczego dzisiaj mamy Ryneczek Lidla z ziemniakami z Brazylii, a nie na ulicy z polskimi. Zmiana wizerunku polskiej wsi. Na przykładzie swojej, powiem, że nie tak dawno w każdym podwórku była krowa, świnia czy drób, a działalność pozarolniczą prowadziły jednostki. Dzisiaj w każdym podwórku jest przynajmniej jedna działalność pozarolnicza, natomiast zwierzęta hodowlane pozostały w jednostkach, reszta budynków inwentarskich to pustostany. Ktoś powie, że społeczeństwo stało się wygodne, w jakimś stopniu tak. Ale trud pracy w stosunku do opłacalności wielu młodych zniechęca. Budowane od pokoleń gałęzi produkcji są z dnia na dzień likwidowane. To, co się dzieje na rynku trzody chlewnej czy drobiarskim, kiedyś było nie do pomyślenia. Zwierząt nie ubywa, produkcja trwa, ale w dużych fermach przemysłowych, często z kapitałem zagranicznym. Gospodarstwa rodzinne to gatunek na wyginięciu, pokazują to statystyki i polskie wsie. Nad wizerunkiem rolników znów kłębią się czarne chmury, kolejny wniosek dla kolejnych dopłat, tym razem na zakup nawozów. Jak oni się mają dobrze, znowu dopłaty. Dlaczego nie można pomóc rolnictwu w przetrwaniu tak, by nie wyglądali na pasożytów dopłat? Za tym też stoi polityka. Dziś stoimy przed całkowicie nowym wyzwaniem. Nasz wschodni sąsiad, Ukraina, która ma duży udział w produkcji roślinnej, walczy o swoją niepodległość. Rynek światowy już został wstrząśnięty, nikt nie wie, jakie będą tego skutki. Pomimo tych trudności trzeba robić swoje i pokazywać piękno i niezbędność rolnictwa, gdzie tylko się da!
Dziękuję za rozmowę!
Również dziękuję. Dobrego odbioru!