Rolniczka, żona rolnika, mama trzech synów. Polonistka z wykształcenia, a także blogerka, która postanowiła spróbować obalić kilka stereotypów związanych z życiem na tzw. prowincji. Jak się w tym wszystkim odnajduje? Sami zobaczcie, zapraszamy do lektury!

Cześć! Na początek proszę powiedz kilka słów o sobie.

Widzę, że zaczynasz z najgrubszego dla mnie działa (śmiech). Mówić o sobie jest mi zawsze trudno. Mam na imię Karolina. Mam 32 lata. Jestem kobietą mieszkającą na wsi. Na wsi się wychowałam. Wyprowadziłam się na okres studiów do miasta i z bagażem doświadczeń i dyplomem wyższej uczelni wróciłam na wieś. Trudnię się rolnictwem. Wraz z mężem prowadzę gospodarstwo. Mamy trzech synów. Na co dzień zajmuję się dziećmi, obrządzam. Hobbystyczne prowadzę bloga www.jandrzejmamablog.pl, który otwiera przede mną nowe możliwości i pozwala spełniać się w tym, w czym zawsze chciałam się spełniać, czyli w pisaniu.

Przy czym muszę zaznaczyć, że przedstawianie się jest dla mnie trudne, bo mam wrażenie, że kolejność tego co się powie jest tak samo ważne w czasach współczesnych, jak kolejność wykonywania działań w matematyce. Jak powiem najpierw, że jestem żoną to słyszę „oho, pierwsza myśl to bycie żoną… Patrzy na siebie przez pryzmat bycia czyjąś żoną”. Jak powiem najpierw, że jestem mamą, to zaraz są głosy „Hej, nie jesteś tylko mamą…” Najbardziej bezpiecznie jest zaznaczyć na wstępie, że „Hej, jestem kobietą! Taką wiecie, niezależną jednostką”, a potem wymieniać ewentualnie resztę.

Czy rolnictwo od zawsze gościło w Twoim życiu?

Rolnictwo od zawsze było nieodłącznym elementem mojego życia. Moi rodzice utrzymywali naszą rodzinę z rolnictwa właśnie. Jako dziecko na pewno rozumiałam mniej zależności życia typowo rolniczego. Brałam na klatę to co jest. Nie liczyłam zysków i strat.

Kiedy postanowiłaś zająć się rolnictwem na poważnie? Co miało na to wpływ?

To, czego byłam pewna to, to, że chce mieszkać na wsi. Z racji tego, że znałam jako tako układ między małżeństwem pracującym na gospodarstwie, czułam gdzieś pod skórą, że to mi odpowiada. Zaznaczam jednak, że znałam ten układ z własnych obserwacji. Coś mi w takim układzie pasowało, wiedziałam też, że czegoś powielać nie chcę. Życie tak mi się ułożyło, że związałam się z rolnikiem. Szybko założyliśmy rodzinę. Na świat przyszli nasi synowie. Mówiąc wprost, na tym etapie mojego życia praca jaką wykonuję daje mi poczucie, że jestem mamą na pełen etat, jednocześnie mamą mającą drugi etat na gospodarstwie, dokładając swój wysiłek, by zarabiać. Samo bycie mamą jest trudne. Łączenie tych obu zajęć bywa swego rodzaju przejażdżką na roller cousterze, ale tak mi pasuje.

Jesteś pełnoetatową mamą i rolniczką, albo żoną rolnika, bo tak się określasz. Czemu właśnie tak?

I tu już zaczynają się dla mnie schody. Nazywam siebie żoną rolnika, bo nią jestem. Mój mąż jest rolnikiem. Nazywam siebie żoną rolnika, bo po prostu mogę tak na siebie mówić. Nikt mi tego nie zabroni. Jednak praca w social mediach pokazała mi bardzo ciekawą zależność. Już od jakiegoś czasu w nazewnictwie występuje pewien neologizm, który mi osobiście był obcy. „Rolniczka”. Poznając nowych ludzi z różnych zakątków Polski przekonałam się, że gdzie nie gdzie jest to słowo używane tak często, jak słowo „bułka”. W moich rejonach zawsze występowało nazewnictwo „rolnik” i „dziedziczka”. „Rolniczka” dla mnie to całkiem nowe słowo. Okazało się nagle, że wedle terminologii ja też nią jestem. No i helloł, trzeba było przestawić co nieco w głowie.

W sensie charakter moich obowiązków jest cały czas taki sam. Zarabiam w taki sam sposób. Jednak wychodzi na to, że mogę śmiało mówić, że jestem rolniczką. To odbiega od tego z czym wzrastałam, z nazewnictwem jakiego się wyuczyłam.

Codziennie pracujesz na gospodarstwie, zajmujesz się domem, wychowujesz synów. Jak łączysz to ze sobą? Czy synowie lubią spędzać czas na podwórku?

Łączę to dzięki pomocy ze strony męża i teściów. Łączę, jednak mam wrażenie, że jestem na pół gwizdka trochę tu, trochę tam. Cały czas sobie powtarzam, że muszę być względem siebie bardzo wyrozumiała. Bo pracy nie da się przerobić, zawsze będzie coś do zrobienia.

Dzieci lubią spędzać czas na dworze. Widzę, że z biegiem lat mają swoje zainteresowania i bywa, że na dwór coraz trudniej jest ich wyciągnąć. Oni podwórko i przestrzeń mają na co dzień. Dla nich nie ma tego efektu „wow”, gdy są jakieś ładne widoki o poranku, którymi ja się zachwycam. Staram się nie mieć im za złe tego. W końcu raz, że są mali, dwa, że na ich decyzje, gdzie będzie im lepiej (miasto czy wieś), przyjdzie jeszcze czas. Ja gdy byłam mała też nie zawsze doceniałam przestrzeń i obcowanie z naturą. Czasami słyszę od najstarszego syna, że „życie na wsi jest trudne”. I ja wtedy mu przytakuję i dodaję, że wszędzie nie jest łatwo. Każde miejsce ma swoją specyfikę. Swoje wady i zalety i będzie mógł sobie kiedyś to porównać.

Prowadzisz w sieci profil na Instagramie oraz rolniczego bloga. Skąd pomysł na tworzenie takich treści?

Pewnie każdy wie, że w samolocie w trakcie turbulencji maskę z tlenem nakłada się zawsze najpierw sobie, a dopiero potem komuś z otoczenia. Jak mamy komuś pomóc to musimy zadbać o siebie. Mój blog to taka moja „maska z tlenem”. W pewnym momencie w mojej wiejskiej codzienności brakowało mi robienia czegoś dla siebie. Zawsze miałam gadane i potrafiłam całkiem nieźle pisać, więc trudno bym zajmowała się fizyką kwantową. Mąż rzucił hasło „blog”. Prowadzenie fanpage’a i IG wydawało się być naturalną koleją rzeczy. Parę osób mi doradziło bym się odważyła to prowadzić. Dalej samo to jakoś poszło. Tematyka jest wiejska. Najprościej pisać o tym, czym się zajmujemy na co dzień. Miałam dużo do powiedzenia w sprawach typowo wiejskich. Nie uważam siebie za eksperta z dziedziny rolnictwa, ale o mentalności wiejskiej i zależnościach życia na prowincji uważam, że mogę się wypowiadać.

Na początku miałam myśli, że nikt nie będzie czytał tego co piszę, bo to nic do życia ludzi nie wnosi. Pojawiły się z czasem wiadomości od ludzi, że utożsamiają się z przekazywanymi treściami z mojego bloga. To mi dało kopa do działania. Pomogło uwierzyć w siebie.

Poruszasz na blogu różne treści, o życiu na wsi, o historiach rolniczek, ale również tematy o stereotypach i tym, jak postrzegani są rolnicy. Które stereotypy są według Ciebie najbardziej krzywdzące? Czy jest szansa, że kiedyś znikną?

Będę monotematyczna. Uważam, że bardzo krzywdzące jest postrzeganie ludzi pracujących na gospodarstwie, jako tych którzy nie mieli innego wyjścia, albo zajmują się tym za karę. Skoro poszli do miasta i wrócili, to coś im się nie udało i trzeba było zrobić krok w tył… Wieś to też wybór. Jesteśmy na niej i jest to następstwo pewnych wyborów, dokonanych nie pod przymusem.

Co według Ciebie jest największym wyzwaniem współczesnego rolnictwa?

Przy tym pytaniu znowu poczułam, że nie mam odwagi robić z siebie eksperta z zakresu rolnictwa i muszę poradzić się męża (śmiech). Ale po chwili namysłu powiem, że aktualnie największym problemem są ceny paliw, nawozów, pasz. Dzieje się magia, a z magią jest często tak, że nijak nie idzie jej zrozumieć. Choć nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała, że młodych rolników jest coraz mniej. Mała liczba osób decyduje się zostać i pracować na wsi, na gospodarstwie. To jest ogromy problem wsi. Dlatego ze swojej strony staram się zwracać uwagę na te kwestie, dokładam w ten sposób swoją cegiełkę, by zwrócić uwagę na ważny dla mnie temat.

Jak wyglądałoby Twoje życie bez rolnictwa? Czym byś się zajmowała? Masz jakieś inne, nierolnicze pasje?

Odpowiedź zdaje się jest prosta, ale nie do końca. Kiedyś marzyłam by być nauczycielką języka polskiego. Czułam powołanie. Widziałam się bardzo w tym zawodzie. Jednak miałam okazję pracować w kilku zakładach pracy i wiem, że dałabym radę również na innych stanowiskach. Grunt to czuć się dobrze w miejscu pracy.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!