Okres od mniej więcej połowy maja do końca czerwca to czas, kiedy my zbieramy pierwszy pokos traw, a wiele młodych saren i zajęcy przychodzi na świat. Niestety bardzo często spotykamy je na naszych łąkach…

Kiedyś to było… A raczej nie było tych wszystkich ciągników, kosiarek i innych zgrabiarek. Trawę kosiło się kosą, którą trzeba było dobrze wyklepać i naostrzyć osełką. Potem ludzie wymyślili tę całą mechanizację – i  bardzo dobrze, że ją wymyślili! Wcześniejsze zdania to oczywiście ironia, chociaż jest w nich szczypta prawdy. Podczas „ręcznych” sianokosów dość łatwo było dostrzec w wysokiej trawie wspomniane we wstępie młode zwierzęta. Znacznie trudniej jest to zrobić siedząc w kabinie ciągnika jadącego z prędkością kilkunastu kilometrów na godzinę. Nie zamierzam się tu zbytnio rozpisywać na ten temat, więc podsumuję to w ten sposób: w starciu z pracującymi nożami kosiarki dzikie zwierzęta nie mają szans… Poza tym, to co z nich zostanie może być niebezpieczne dla zwierząt hodowlanych. Zgrabione wraz z zielonką (lub sianem) truchło w wyniku naturalnych procesów rozkładu może stać się źródłem trującego jadu kiełbasianego.

Lepiej zapobiegać niż leczyć

Z jednej strony nie lubię powtarzać frazesów, ale z drugiej jest w nich sporo prawdy. Tak jak w tym przypadku. Teoretycznie najprostszym sposobem na uchronienie dzikich zwierząt przed tragiczną śmiercią jest ich przegonienie, tudzież przeniesienie z powierzchni łąki, którą za chwilę zamierzamy skosić. A praktycznie wymaga to przejścia na pieszo całej łąki, co nie zawsze jest łatwe do zorganizowania pod kątem logistycznym i czasowym. Na marginesie, w kwestii przenoszenia zwierząt, jeśli decydujemy się na taki krok, to nigdy nie łapmy zwierzęcia gołymi rękoma, dzięki czemu nie przeniesiemy na nie naszego zapachu. Austriacka Izba Rolnicza w filmiku instruktażowym poleca zerwać trochę trawy i zrobić z niej coś na kształt rękawic, czyli mówiąc fachowo i obrazowo, umieścić trawę pomiędzy wewnętrzną częścią dłoni a zwierzęciem. W technikum uczono nas, żeby rozpoczynać koszenie od środka łąki, a kontynuować na zewnątrz. W ten sposób wypłoszone zwierzęta będą uciekały na skraj łąki lub poza jej obszar. Tak w skrócie prezentują się, powiedzmy, tradycyjne rozwiązania. Przyjrzyjmy się teraz tym na miarę XXI-go wieku.

Drony i podczerwień

Od kilku lat hitem w dziedzinie wszelkich obserwacji z powietrza są małe bezzałogowe statki powietrzne, czyli znane wszystkim drony. Dzięki kamerom o dużej rozdzielczości, stosunkowo prostej obsłudze i transmisji obrazu na żywo, mogą być bardzo pomocnym narzędziem w lokalizacji dzikich zwierząt na polach i łąkach. Niestety bardzo dużo zależy tutaj od wprawnego oka operatora – najprościej rzecz ujmując musi odróżnić zwierzęta od trawy, co wbrew pozorom nie jest takie łatwe. Stopień trudności można obniżyć stosując czujniki optyczne (automatycznie rozróżniające kolory) lub kamery termowizyjne (które w pewnym sensie są również czujnikami optycznymi). Dla mniej wtajemniczonych: kamera termowizyjna zamiast światła widzialnego reaguje na promieniowanie podczerwone emitowane przez źródło ciepła. W zasadzie każdy obiekt emituje promieniowanie cieplne, a kamera za pomocą odpowiednio dobranej skali kolorów pomaga odróżnić obiekty chłodniejsze od cieplejszych. Teoretycznie żywe zwierzę powinno być cieplejsze od otoczenia i powinno wyróżniać się na jego tle. W praktyce może być z tym różnie. Poza tym latanie dronem w czasie silnego wiatru czy innych niekorzystnych warunków atmosferycznych nie jest najlepszym pomysłem.

Czujniki na kosiarce

Kilka lat temu z niecodziennym pomysłem rozwiązania omawianego przez kilka poprzednich akapitów problemu wyszła firma Pöttinger. Pierwsze pomysły narodziły się już w 2017 r., ale zanim system trafił do sprzedaży minęło prawie 5 lat. Największą zaletą austriackiego systemu jest sposób jego montażu – belki pomiarowe znajdują się bezpośrednio przed kosiarką. Dzięki temu sygnał ostrzegawczy dociera do kierowcy w ułamku sekundy. Aby rozróżnić zwierzynę od trawy urządzenie SensoSafe wykorzystuje technologię bliskiej podczerwieni (NIR). Belki są wyposażone we własne źródła światła, którymi oświetlają obiekty przed kosiarką. System rozróżnia zwierzynę od trawy i gleby na podstawie cyfrowej analizy widma odbijanego światła. Jak łatwo się domyślić, widma te różnią się od siebie dość mocno. Na marginesie dodam, że taka metoda pomiaru nazywa się spektrometrią lub spektrofotometrią i ma kilka innych zastosowań w rolnictwie.

Pełna automatyzacja

Jak już wspomniałem, sygnał ostrzegawczy jest wysyłany w ułamku sekundy. Jeżeli pracujemy kosiarką marki Pöttinger, która została przygotowana do współpracy z SensoSafe, listwa tnąca zostanie automatycznie uniesiona. W innym wypadku operator usłyszy głośny sygnał ostrzegawczy i zobaczy odpowiedni komunikat na terminalu w kabinie. Energia konieczna do uniesienia kosiarki jest magazynowana w akumulatorze hydrauliczno-gazowym, który jest „nabijany” przy okazji normalnego podnoszenia lub opuszczania maszyny. Magazynowanie energii zapewnia szybkie uwolnienie oleju pod wysokim ciśnieniem, co z kolei zapewnia szybkie działanie, jakże potrzebne w tym momencie. Gdy już ominiemy miejsce wskazane jako niebezpieczne, listwa tnąca jest ponownie opuszczana do pozycji pracy.

Słowem podsumowania

Jestem prawie pewien, że niektórym z Was taki system wydaje się przesadą lub czymś w tym stylu. Patrząc przez pryzmat Polski i specyfiki naszego rolnictwa można się z tym zgodzić. Co innego w Austrii, wielu z tamtejszych rolników jest wręcz prawnie zobowiązanych do ochrony dzikich zwierząt. Gospodarstwa ekologiczne i zbieranie pasz objętościowych na terenach Parków Narodowych są tam codziennością, a jednym z wymagań jakie należy spełnić, aby robić to zgodnie z prawem jest właśnie ochrona dzikich zwierząt. Do tematu austriackiego rolnictwa jeszcze kiedyś wrócimy.

Czy system SensoSafe przyjmie się w Polsce? Tego nie wiem, wróżbita ze mnie słaby. Póki co powoli zdobywa popularność w swojej ojczyźnie.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!