Czy w weterynarii może pracować każdy? Na pewno nie! Wymagana jest uważność, ogromna wiedza i wrażliwość. Wszystkie te cechy znajdziemy u Aleksandry Jeżewskiej, znanej na instagramie jako @weterynaryjna_dziewczyna. Od dziecka fascynowało ją królestwo zwierząt, do tego stopnia, że związała z nim swoją zawodową karierę. Początkowo pracowała z psami i kotami, a dziś związana jest z hodowlą zachowawczą konika polskiego w Awajkach. Jest członkinią prestiżowego Association of Veterinary Anaesthetists (AVA), współpracuje z warmińsko-mazurskim Związkiem Hodowców Koni, a także angażuje się w działalność Fundacji „Boso po trawie”. Szczególnym obszarem jej zainteresowań jest anestezjologia, analgezja oraz problematyka bólu przewlekłego u zwierząt, dlaczego? O tym przeczytasz w poniższym wywiadzie. Zapraszamy do lektury i poznania Aleksandry.  

Fot. Aleksandra Jeżewska

Aleksandro, rozmawiamy w październiku, czyli miesiącu, który dla wielu młodych oznacza początek roku akademickiego. Ty zamiast studiów wybrałaś szkołę policealną i zostałaś technikiem weterynarii. Dlaczego podjęłaś taką decyzję i czy po 5 latach uważasz, że to była dobra droga?

Takie a nie inne decyzje życiowe sprawiły, że marzenia o zostaniu lekarzem weterynarii musiałam odłożyć na półkę marzeń niezrealizowanych. Jednak pasja i miłość do tej dziedziny sprawiły, że zaczęłam szukać alternatywy. Gdy dowiedziałam się, że moje życie może być związane z weterynarią dzięki dwuletniemu kursowi zawodowemu – bez wahania zapisałam się do szkoły na kierunek technika weterynarii. Już w trakcie realizacji programu zrozumiałam, że był to strzał w dziesiątkę, gdyż odnajdywałam w tym nie tylko swoje powołanie, ale też odkrywałam na nowo siebie i swoje możliwości. Rozwój zawodowy pochłonął mnie na tyle, że brałam dodatkowe praktyki, starałam się nauczyć jak najwięcej – a dzięki temu jeszcze przed otrzymaniem dyplomu zawodowego dostałam ofertę pracy w klinice i wsparcie kierownika bloku operacyjnego – mgr. inż. zootechniki Kasi Wolińskiej, która była również moim wykładowcą przedmiotów zawodowych. To ona od samego początku widziała we mnie potencjał i dbała, żebym mogła w pełni rozwinąć skrzydła. Czy wybór tego kierunku to była dobra droga? Po tych minionych latach z całą pewnością mogę stwierdzić, że była to najlepsza z dróg, jaką mogłam wybrać dla siebie. 

A skąd wzięła się Twoja pasja do zwierząt – pamiętasz moment, w którym poczułaś, że Twoje życie będzie z nimi związane?

Nie pamiętam, kiedy to poczułam, bo to było we mnie już chyba od pierwszego dnia życia. Już od dziecka interesowały mnie owady, płazy, a później ptaki i inne zwierzęta. To sprawiało, że rodzice nie mieli ze mną łatwej codzienności – mama miała już dosyć znoszenia do domu chorych i rannych zwierząt, jednak zawsze ulegała mojej potrzebie bycia blisko nich. Nadszedł czas, gdy rodzice spełnili moje marzenie o psie. Wybraliśmy szczeniaka w schronisku, który niestety okazał się być chory na nosówkę. Walka o życie tego psa była pierwszym, realnym zetknięciem się z gabinetem weterynaryjnym, procesem leczenia – a później oswojeniem z emocjami dotyczącymi niepowodzenia i eutanazji. To właśnie wtedy, mimo przykrych doświadczeń zrozumiałam, co chciałabym robić w życiu. 

Fot. Aleksandra Jeżewska

Strata pupila była więc twoim pierwszym doświadczeniem z weterynarią, dzięki za podzielenie się tą historią. A jak wspominasz swoje początki w Trójmiejskiej Klinice Weterynaryjnej – czego nauczyłaś się dzięki opiece nad psami i kotami? Co było takim największym wyzwaniem w tamtej pracy?

Zaczęłam od pracy na oddziale intensywnej terapii w szpitalu dla zwierząt, tam oswoiłam się ze stresem w pracy przy stanach nagłych I trudnych. Myślę, że jest to najlepszy start zawodowy dla młodego technika. Intensywność tego działu pozwala na opanowanie nawet najtrudniejszych technicznie zadań, jak np. prawidłowo przeprowadzona resuscytacja, intubacja, umiejętność zastosowania odpowiednich procedur postępowania przy danym przypadku czy też opanowanie znajomości leków. Wraz z przepracowanymi godzinami nabierało się „automatyzacji”- pacjent trafiał na oddział i po chwili był już zaopatrzony i w pełni przygotowany dla lekarza. 

Największe wyzwanie- zrozumieć, że nie da się zrobić wszystkiego samemu. Nauka, że technik weterynarii opiera się na pracy zespołowej, a w tym zespole wszyscy gramy do jednej bramki, mamy jeden cel – uratować pacjenta. Po jakimś czasie zrezygnowałam z pracy w szpitalu na rzecz oddziału ambulatoryjnego- tam asystowałam lekarzom podczas wizyt, czynności diagnostycznych, drobnych zabiegach oraz wykonywałam triage. Tu nauczyłam się przede wszystkim odpowiedzialności. Musiałam obejrzeć zwierzę, które czekało w poczekalni, zbadać je i zdecydować, jak szybko powinno zostać przyjęte przez lekarza. Na szczęście klinika dbała o szkolenia wewnętrzne i zewnętrzne – każdy z nas był uzbrojony w wiedzę potrzebną do wykonywania tych obowiązków. 

Rys. Aleksandra Jeżewska : Mięśnie kończyny piersiowej w uniesieniu, od strony ogonowej

Dziś Twoje życie zawodowe związane jest z końmi. Dlaczego to właśnie konik polski stał się Twoim wyborem i jak rozpoczęła się Twoja przygoda z Fundacją „Boso po trawie”?

Od jakiegoś czasu myślałam o zmianie pracy, ponieważ całe życie ciągnęło mnie na wieś. Już jako mała dziewczynka zakochana byłam w koniach i zawsze chciałam mieć swojego wierzchowca. Nie miałam większych nadziei na to, że kiedykolwiek będę miała możliwość realizować się w wiejskim środowisku, w towarzystwie koni. Jednak los miał inne plany, można powiedzieć, że praca sama mnie znalazła. A właściwie inwestor, który zauważył mnie w social mediach i zaproponował poprowadzenie hodowli konika polskiego. To musiało być przeznaczenie. I jednocześnie spełnienie najskrytszych marzeń. Były obawy, że przeskok ze zwierząt towarzyszących w zwierzęta gospodarskie czy konie to wielka niewiadoma… czy dam radę? Czy będę umiała? Jednak ogromny kredyt zaufania jakim mnie obdarzono i oddanie w moje ręce tego przedsięwzięcia sprawiło, że uwierzyłam w siebie. Wzięłam tego “byka” za rogi. Okazało się, że koniki polskie to naprawdę wspaniała i często niedoceniona rasa koni. Zakochałam się w nich bez pamięci. Wraz z hodowlą, szkółką jeździecką oraz pensjonatem dla koni działa “Fundacja Boso Po Trawie”. Każdy z profili naszej działalności zrodził się w człowieku, który dał mi szansę. Daje też szansę innym, ponieważ fundacja ma w statucie wsparcie dla osób w depresji, wsparcie młodych talentów i wiele innych funkcji. Połączenie pracy zawodowej z pasją życiową, a prócz tego z możliwością, by móc czynić dobre uczynki czy pomóc potrzebującym – nie mogłam wymarzyć sobie niczego lepszego, co przynosiłoby mi większą satysfakcję. 

Fot. Aleksandra Jeżewska

Piękna sprawa pracować z pasją! Na Instagramie @weterynaryjna_dziewczyna opisujesz siebie jako rolniczkę. Opowiedz więcej o swoim gospodarstwie i hodowli – jak wygląda codzienność w Awajkach?

Hodowla konika polskiego wydaje się, że  jest łatwa ale są to tylko pozory. Ostatni rok pracy to nieustanne przygotowanie stada podstawowego – od którego zaczęliśmy hodowlę – do prób dzielności. Konie przyjechały do Awajek zupełnie surowe, odłowione z pastwisk. Pojedyńcze klacze 4-letnie, większość nie miała jeszcze ukończonych trzech lat. Musiałam nauczyć się kontaktu z naszym związkiem, dokumentacji, programu hodowlanego, oceny hodowlanej i selekcji, a następnie wdrożyć to wszystko w życie, by z tego dzikiego stada powstała prawdziwa hodowla. Były to setki godzin pracy z koniem z ziemi, w siodle, na placu i w terenie, które przyniosły owoce. Prawie całe nasze stado otrzymało wpis do księgi hodowlanej i pozytywnie przeszło próbę dzielności. Te, które wpisu nie otrzymały zostały wyłączone z hodowli, ponieważ nie spełniały wymogów wzorca rasy. Możemy się pochwalić, że w stadzie mamy trzy klacze z oceną wybitną i wysoko ocenioną bonitacją, jest to wielka duma dla hodowcy, ponieważ w swoich zasobach ma doskonały materiał genetyczny, który może mieć istotny wkład w ochronę tej rasy. Codzienność w Awajkach to zespołowe dbanie o dobrostan zwierząt. To nasz priorytet. Zwierzęta mają mieć zapewnione warunki niezbędne dla ich prawidłowego rozwoju i komfortu życia. 

Wspominałam również o pensjonacie. Dysponujemy wielką, kilkudziesięcio boksową stajnią murowaną, która gotowa jest przyjąć prywatne konie, również te emerytowane, którym oddajemy do użytku wszechstronne, zielone pastwiska tuż przy linii brzegowej Kanału Elbląskiego, bezpieczny dom i wykwalifikowaną kadrę, która jest gotowa dbać o zwierzęta pod każdym względem. Awajki to również szkółka jeździecka i hipoterapia, gdzie wprowadzamy zainteresowanych w świat jeździectwa, relaksu w zgodzie z naturą oraz wzmacniamy procesy rehabilitacji i zdrowienia poprzez kontakt z koniem. 

Ostatnio wprowadziliśmy również zajęcia edukacyjne w gospodarstwie, podczas których odwiedzają nas szkoły i  przedszkola, a my możemy pokazać im to wszystko, czym się zajmujemy, z wielką radością przy tym opowiadając o konikach polskich. Cały kompleks/gospodarstwo stało puste przez ponad dekadę. Wcześniej ś.p. Bogdan Tomaszewski prowadził tu stadninę koni Damis, w której podczas jej świetności stało ponad 400 koni – folbluty i konie czystej krwi arabskiej. Po tak długim czasie ciszy i pustki, to naprawdę wspaniałe uczucie słyszeć w tych murach gwar rozmów, śmiech dzieci, widzieć jak rozkwita tu życie. Odwiedzają nas  ludzie w różnym przedziale wiekowym, ale łączy nas wspólna pasja. 

Należysz do wielu organizacji i stowarzyszeń. Które z nich najbardziej wpłynęły na twój rozwój i dlaczego? Jakie znaczenie ma dla Ciebie członkostwo w Association of Veterinary Anaesthetists i kontakt z ekspertami z całego świata?

Na mój rozwój najbardziej wpłynęła przynależność do AVA. Jest to Ogólnoświatowe Stowarzyszenie Lekarzy Anestezjologów Weterynarii, do którego nie można przystąpić ot tak. Otrzymałam referencje i przynależność do tej grupy dzięki profesorowi Federico Corletto, który jest nie tylko wykładowcą na Uniwersytecie w Notthingam, ale też Sekretarzem Światowej Rady Anestezjologów Weterynaryjnych. Wszystko zaczęło się od moich map myśli, pomysłów na zastosowanie dostępnych nam leków w leczeniu bólu przewlekłego i ostrego. Podzieliłam się pomysłami z znajomym lekarzem, ten podał moje pomysły dalej, aż trafiło to właśnie do profesora. Przyjął mnie do Stowarzyszenia, abym mogła rozwijać swoje pomysły, mając pod ręką specjalistów z całego świata. 

To dodało mi odwagi, by dzielić się przemyśleniami i rysunkami w social mediach, a dzięki temu otrzymałam też propozycję od jednego z większych wydawnictw medycznych, by wydać podręcznik z anestezjologii dla techników weterynarii. Obecna praca i życie rodzinne pochłania mnie na tyle, że odłożyłam realizację tego projektu w dalszym czasie. Do anestezjologii wracam w wolnym czasie, teraz priorytetem jest dla mnie hodowla i rozwój gospodarstwa. 

Czyli anestezjologia zwierzęca to obszar, który masz w zamiarze jeszcze zgłębiać. Ale w szczególe twoim głównym obszarem zainteresowań jest ból przewlekły u zwierząt oraz geriatria. Dlaczego właśnie ta dziedzina Cię fascynuje?

Ta dziedzina fascynuje mnie, ponieważ ma ogromny potencjał rozwojowy. Nie znamy jeszcze do końca mechanizmów działania niektórych leków, nie znamy wielu aspektów działania organizmu. Ból jest czymś, czego doświadcza każdy z nas, w różnym natężeniu, każdy z nas dąży do jego zniesienia, co nie zawsze się udaje. Ponieważ sama żyję z bólem przewlekłym, opornym na leczenie to jeszcze bardziej popycha ku rozwijaniu się w tej dziedzinie i poszukiwaniu nowych możliwości. 

Tyle o nas ludziach. W weterynarii problem jest bardziej złożony, gdyż zwierzę nie powie nam, gdzie i jak bardzo boli. Możemy się domyślać i oceniać według dostępnych narzędzi, np. posługując się skalą bólu na podstawie oceny wyglądu i zachowań. Warto też dodać, że zwierzęta intuicyjnie ukrywają ból. Często oznaki są na tyle subtelne, że opiekun nawet nie zdaje sobie sprawy z cierpienia, jakiego doświadcza jego zwierzę. Geriatria, to profil w którym organizm wyraźnie ulega przemianom i starzeje się, a jego wydolność spada. Często w tym momencie życiowym nasze zwierzęta narażone są na ból przewlekły, a przez niego na pogorszenie komfortu życia, narażenie na inne choroby. Uważam, że nadal zbyt mało uwagi poświęca się tej grupie wiekowej u zwierząt i należy dbać o edukację społeczną w jej zakresie. 

Fot. Aleksandra Jeżewska

To bardzo ciekawe o czym opowiadasz – weterynaria wymaga więc wielkiej uważności. Twoje konto na Instagramie obserwuje kilka tys. osób. Jak postrzegasz swoją rolę w mediach społecznościowych – bardziej jako edukatorki, inspiratorki czy ambasadorki młodej weterynarii?

Profile w mediach społecznościowych założyłam po to, by pokazać innym, jak fajnym zawodem jest technik weterynarii. Wiem, że wielu ludzi ma wątpliwości przed wstąpieniem na tą ścieżkę zawodową: czy się nadają? Czy nie jest za późno? Chciałam pokazać, że da się realizować i spełniać marzenia mając +30 lat i będąc mamą. Odkrywanie przed innymi mojego życia zawodowego dawało mi dużo radości,  szczególnie, gdy widziałam reakcje, padały pytania, dzielenie się własnymi spostrzeżeniami i sytuacjami. Później w tą tematykę wplotłam anatomię weterynaryjną w wolnych chwilach prócz anestezji, zanużam się w świat digital painting-u i rysuję. Moim celem było pokazanie, że anatomia jest piękna i ciekawa. Wraz z postępem rozwoju zawodowego i zmianą charakteru pracy, moje social media zaczęły iść w kierunku zootechniki i rolnictwa. Tu stawiam na pokazanie wyzwań w hodowli, a przede wszystkim na propagowanie wiedzy o koniku polskim i ukazanie uroków wsi. Kocham edukować, porywać innych w swój świat, o którym mogę rozmawiać godzinami… kocham inspirować. Pod tym względem stawiam na elastyczność, jestem gotowa być edukatorem, motywacją, inspiracją i wsparciem, jeśli tylko ktoś mnie potrzebuje. 

A w takim razie jakie marzenia chciałabyś spełnić w najbliższych latach – w pracy weterynaryjnej i w hodowli konika polskiego?

Marzę o tym, by hodowla konika polskiego w Awajkach była równie wartościowa genetycznie i hodowlanie jak ta, w Popielnie. Teraz moim największym marzeniem jest, by Awajki na stałe wpisały się w historię hodowli konika polskiego w Polsce. Mamy ogromny potencjał i możliwości, duże gospodarstwo ze świetną infrastrukturą, dzięki którym moglibyśmy stać się ośrodkiem dla stałej organizacji prób dzielności konika polskiego. A całe przedsięwzięcie służyło edukacji zarówno dla najmłodszych jak i starszych. Marzę, aby Awajki były dla każdego. Pod względem weterynarii chciałabym jednak znaleźć kiedyś czas na wydanie wartościowego materiału dla koleżanek i kolegów po fachu. A przede wszystkim wpleść weterynarię w życie fundacji, gdzie będziemy mogli dbać o zwierzęta w potrzebie.

Fot. Aleksandra Jeżewska

Czyli pozostaje życzyć dużo czasu, bo jak widać cele i energia już są! A wracając jeszcze do tematu ostatniej próby dzielności konika polskiego, która była w maju b.r., kiedy aż 13 z 14 klaczy pozytywnie zdało egzamin. Co ten wynik oznacza dla Waszej hodowli w skali kraju?

Ta próba była dla mnie bardzo ważna, będąc jednocześnie egzaminem dla moich umiejętności organizacyjnych. Była to pierwsza próba organizowana właśnie u nas, w Awajkach. Bycie organizatorem sprawiło, że ten dzień bazował nie tylko na przygotowaniu koni, ale też całego terenu, zespołu i zadbanie o przebieg wydarzenia. Wyszło wspaniale, usłyszeliśmy wiele pozytywnych komentarzy ze strony Warmińsko-Mazurskiego Związku Hodowców Koni. Tego dnia wystawiliśmy 14 naszych klaczy, z czego 13 otrzymało wpis do księgi, pozytywnie przeszło próbę dzielności, a przy tym aż dwie klacze otrzymały ocenę wybitną. Jedyne, co wtedy może czuć ktoś zaangażowany w tą hodowlę, to duma i wzruszenie. Poczucie, że zespół składa się z właściwych ludzi, a praca jaką wszyscy włożyliśmy w to przedsięwzięcie, idzie w dobrym kierunku. 

Tu warto zaznaczyć, że w przeciągu roku nasze klacze podeszły jeszcze do dwóch prób dzielności, w Popielnie, gdzie pozytywnie egzamin przeszły 3 klacze oraz w Parczu, gdzie próbę zaliczyła również kolejna trójka. Rok zamknęliśmy z wynikiem 18 klaczy z prawem wpisu do księgi hodowlanej i możliwością kontynuacji hodowli, przy stadzie początkowym liczącym 25 sztuk. Co oznacza dla nas ten wynik? Przede wszystkim wysoką skuteczność przy pracy z konikiem, potwierdzenie umiejętności przeprowadzenia selekcji hodowlanej, a wszystko to sprawia, że możemy liczyć na pozytywny rozwój naszej hodowli, jej rozrost, a w przyszłości uzyskanie mocnej pozycji hodowli zachowawczej konika polskiego w kraju. 

 

Czyli sukcesy, sukcesy i jeszcze raz sukcesy. Na pewno duma rozpiera, ale też widać w tym, co opowiedziałaś, dużo pokory. Dziękujemy za rozmowę i trzymamy kciuki za całe Awajki.  

Fot. Aleksandra Jeżewska

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

dziewiętnaście + jeden =