Zapraszam wszystkich zainteresowanych na kolejną część rozważań strażaka-ochotnika. Było już sporo o blaskach tej zaszczytnej służby, więc dziś dla kontrastu porozmawiajmy o jej cieniach.
Pieniądz rządzi światem. Również tym pożarniczym. OSP z założenia jest organizacją charytatywną i większość strażaków-ochotników zrzeka się przysługującego im ekwiwalentu pieniężnego za udział w akcjach ratowniczych na rzecz swojej jednostki. W dodatku, zgodnie z przepisami prawa, za zapewnienie ochrony przeciwpożarowej odpowiadają w kolejności władze gminy, powiatu, województwa i kraju. W budżecie zarówno samorządów poszczególnych poziomów, jak i rządu znajdują się środki przeznaczone na ten cel. W teorii wszystko wygląda pięknie: pieniędzy powinno wystarczyć dla każdego. W praktyce wygląda to nieco odmiennie. Małe OSP, działające w typowo wiejskiej gminie, gdzie działa jeszcze kilka innych jednostek (np. OSP w Tychowie, w którym aktywnie działam) będzie przeważnie narzekać na niedostatek funduszy. Po pierwsze, w wielu przypadkach pomiędzy dostępnymi środkami a realnymi potrzebami jest spora przepaść. Ratunkiem są różnego rodzaju konkursy grantowe, w których można pozyskać środki finansowe. Ich organizatorami są najczęściej Urzędy Marszałkowskie, Wojewódzkie Fundusze Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej czy fundacje. Inny sposób to pozyskiwanie darowizn od osób prywatnych czy przedsiębiorców. Drugi problem, a może raczej trudność, to czas, którego często brakuje. Napisanie wniosku z prośbą o wsparcie czy projektu do konkursu grantowego wymaga, aby poświęcić na to czas. Niejednokrotnie trzeba dołączyć do niego różnego typu zaświadczenia, porozumienia itd., na zdobycie których również trzeba poświęcić czas. Ostatecznie, nigdy do końca nie wiadomo czy wnioskowane środki uda się w ogóle pozyskać.
Smutek i cierpienie
Praktycznie każdy wyjazd alarmowy wiąże się z większą lub mniejszą ludzką tragedią. Nieco wbrew temu, że znakomita większość strażaków lubi tę służbę i czerpie z niej ogromną satysfakcję. Co prawda, większość z akcji do jakich jesteśmy wzywani nie należy do szczególnie spektakularnych. W jednym z wywiadów, brygadier Rafał Podlasiński (dla osób mniej związanych z pożarnictwem – strażak cieszący się ogromną rozpoznawalnością i szacunkiem), stwierdził, że statystycznie raz w roku zdarza się jeden większy pożar i jeden poważny wypadek. W przypadku małych OSP ta statystyka może być jeszcze inna. Czasem przez kilka lat nie dzieje się nic nadzwyczajnego (o ile to dobre słowo), aż tu nagle przychodzi zgłoszenie o wypadku z udziałem dzieci czy poważnym pożarze. Każdy przeżywa ciężkie doświadczenia na swój sposób. Jednym przychodzi to łatwiej, innym znacznie trudniej. Mimo wszystko pozostawia po sobie jakiś ślad. Powiedzmy sobie szczerze, widok okaleczonych ludzi (dzieci już szczególnie) czy spalonych zabudowań gospodarstwa nie należy do przyjemnych. A już chyba najgorszym przeżyciem jest doświadczenie niemocy, czyli sytuacji gdy dojeżdżasz na miejsce i nie możesz za wiele zdziałać.
Jak cię widzą, tak cię piszą
Zresztą, wśród samych strażaków występują spory i waśnie. O ile mają one jeszcze jakieś uzasadnienie, jak choćby wyśmiewanie niekompletnego umundurowania bojowego, jestem w stanie je zrozumieć. Poza względami prawnymi, które wymagają noszenia kompletnego ubioru, istotne są tu również kwestie bezpieczeństwa. Gorzej jeśli spór dotyczy bardziej błahej i prozaicznej kwestii. A uwierzcie mi, drodzy czytelnicy, że konieczność kontaktu z dwulicowymi ludźmi nie jest niczym przyjemnym. Dla przykładu, po pewnej akcji, która groźnie brzmiała tylko w zgłoszeniu pożegnaliśmy się z kolegami z sąsiedniej jednostki, aby rozjechać się do domów. Niby nic nadzwyczajnego, ale jakieś dwa tygodnie później na zebraniu strażaków z całej gminy, przy obecności wójta cała sytuacja została opowiedziana zupełnie inaczej – z przedstawieniem nas w bardzo niekorzystnym świetle, co niekoniecznie było prawdą. Niby wszyscy gramy do jednej bramki, ale mam wrażenie, że gole samobójcze są tu dość częstym zjawiskiem.
Na otarcie łez
Żeby nie było tak smutno, na zakończenie dodam, że przez większość czasu w straży jest fajnie. Ogromna satysfakcja i szacunek społeczeństwa napawają optymizmem na przyszłość. Podobnie jak w życiu, trudne chwile przychodzą prędzej czy później. Jednak najważniejsze jest to, aby potrafić sobie z nimi poradzić.