Dzisiaj stroniąc od enigmatycznych tytułów, mogących wprowadzić w trwogę czy osłupienie, proponuję wspólne zaczerwienie się na znak sympatii z naszym bohaterem dnia. Mowa rzecz jasna o buraku ćwikłowym, którego obnażę dziś z głęboko, lub i nie, skrywanych tajemnic.
Burak ćwikłowy pochodzi od buraka dzikiego. Uprawiany był na terenie Żyznego Półksiężyca. Pierwsze wzmianki, datowane na VIII w.p.n.e., pochodzą z Babilonii, gdzie znano go pod nazwą selqu. Do Polski trafił ok. XIV wieku.
Był bardzo chętnie stosowany przez naszych przodków. Wykorzystywano go nie tylko do celów spożywczych czy zdrowotnych, ale używano go także do rytuałów miłosnych. Wierzono, że ich magiczna moc działa najlepiej na przełomie sierpnia i września. Jeśli burak nie obdarował miłością, w zamian mógł przyciągnąć bogactwo. Symbolizował miłość, zdrowie i witalność. Jak podają niektóre źródła, burak ćwikłowy był również wykorzystywany w kosmetyce – a dokładniej jego sok, z którego korzystano jak z dzisiejszego różu.
W 2016 roku w miejscowości Służew wyhodowano rekordowy okaz, ważący ok. 10 kg! Jest to 10 razy większa waga od średniej, oscylującej w okolicach 100 g. Natomiast największy burak na świecie ważył prawie 24 kg. Rekord ten padł w Wielkiej Brytanii w 2019 roku i został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa.
Polska jest największym producentem buraka ćwikłowego w Unii Europejskiej, jego zbiory to ok. 6% spośród zbiorów wszystkich warzyw w naszym kraju. Innymi znaczącymi producentami są Francja i Niemcy, które kolejno plasują się za Polską.
Burak ćwikłowy jest pełen witamin, składników mineralnych i przeciwutleniaczy. Warto uwzględnić go zatem w swojej diecie nie tylko ze względu na walory smakowe. Zwiększenie jego spożycia zaleca się osobom zmagającym się z anemią, nadciśnieniem oraz kobietom w ciąży czy doświadczającym nieprzyjemnych skutków menopauzy. Dzięki dużej zawartości wit. C wspiera również odporność organizmu.
Chociaż w tym roku dość kłopotliwym będzie sprawdzenie jego magicznych mocy czy wyhodowanie rekordowego korzenia, nadal pozostaje nadzieja na przyszły rok, a do tego czasu pozostaje delektowanie się jego smakiem oraz sprawdzenie, czy może stać się groźnym konkurentem dla ulubionego różu do policzków.